sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 11


Katlin

Gdy tylko mój umysł zdążył ogarnąć sytuację od razu odepchnęłam od siebie Justina. Wyglądał na tak samo zszokowanego jak ja, jednak w jego oczach przez moment można było dostrzec… zwycięstwo? Sama nie wiem, ponieważ ta iskra znikła tak szybko jak błyskawicznie się pojawiła. Dopiero po chwili dotarło do mnie co tak naprawdę zrobiłam, to znaczy zrobiliśmy, ale w tej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Bez słowa wstałam i udałam się na przeciwległy brzeg jeziora, gdzie usiadłam pod drzewem, podkuliłam nogi pod szyje i zaczęłam płakać. Nie mogłam uwierzyć, że sytuacja sprzed niecałego miesiąca się powtarza. Przed oczami miałam strzępki wspomnień z tamtej nocy.
***
Kolejna impreza w tygodniu, ale to w końcu wakacje, więc trzeba się zabawić, prawda? Nigdy nie należałam do spokojnych osób, od zawsze byłam wulkanem energii, który podczas letniej przerwy wybuchał z podwójną siłą.
- Kat, kochanie, czy nie wystarczy na dziś?- zapytał Harry, kiedy zobaczył mnie z kolejnym drinkiem. Właściwie, to nawet nie byłam pijana. Zabawa dopiero się rozkręcała.
- Dopiero piąty- powiedziałam z oburzeniem, na co chłopak przewrócił oczy.
- Jak chcesz, ale po prostu bądź ostrożna, dobrze?
- Kiedy nie jestem?- zapytałam retorycznie, ponieważ w tym samym momencie Caroline podciągnęła mnie za rękę na parkiet. Bawiłyśmy się wspaniale, była to jedna z najlepszych domówek jakie odbyły się w te wakacje. Oczywiście znajdowaliśmy się w domu rodziców Maxa. Wszystko było pięknie, do czasu, kiedy obraz zaczął  mi się zamazywać przed oczami. Caroline, Harry, Max, Sydney, wszyscy gdzieś zniknęli, nie mogłam dostrzec ich w tłumie rozwydrzonych nastolatków. Właściwie to nawet nie pamiętałam kiedy się od nich oddaliłam. Wszystko było nieskładne, niewyraźne. Kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, czy coś w ten deseń. I wtedy zobaczyłam go. Harrego. Starałam się podbiec ku niemu, ale niestety nie mogłam. Ledwo się do niego doczłapałam, a kiedy tylko znalazłam się w jego ramionach złożyłam na jego ustach czuły i pełny pasji pocałunek. Kiedy tak się całowaliśmy, nagle ktoś wykrzyczał moje imię, ale byłam na tyle odurzona, że nie mogłam nawet rozpoznać głosu osoby, która do mnie mówi. Dopiero gdy ktoś odsunął mnie od Harrego i zaczął na mnie krzyczeć mózg powoli mi się oczyścił, ale nie na tyle, by móc zrozumieć co się stało.
- Dlaczego się na mnie drzesz i czemu odsunąłeś mnie od mojego chłopaka?- zapytałam pijackim bełkotem.
- Twojego kogo? Halo, Katlin, otrząśnij się! Ja tu jestem, ja jestem Harry!
- Nie rozumiem- zmarszczyłam brwi.
- Chodź do domu, pogadamy rano.
- Nie zdaje się z nieznajomymi!- zaczęłam krzyczeć jednak wtedy prawdziwy Hazz złapał mnie za rękę i nie zważając na moje protesty pociągnął w stronę wyjścia.
***
Pewnie zastanawiacie się skąd to wszystko wiem skoro twierdzę, że byłam nieobecna tamtej nocy. Odpowiem Wam. Otóż rano mózg przejaśnił mi się całkowicie i powoli mogłam przypomnieć sobie pewne poszczególne detale i skojarzyć fakty. Dodatkowo słyszałam mnóstwo opowieści o tamtej nocy. Wiele wtedy płakałam i  naprawdę nienawidzę siebie za to co wtedy zrobiłam, a teraz jeszcze ten pocałunek z Justinem. Naprawdę nie chciałam tego zrobić, ja go nawet przecież nie lubię. Wtem do głowy uderzyła mi jeszcze jedna myśl. Caroline. Zdradziłam przyjaciółkę, z którą znam się od piętnastu lat. Naprawdę nie wiem jak będę w stanie spojrzeć na siebie w lustro, kiedykolwiek. Nie mam pojęcia ile tak siedziałam i wypłakiwałam oczy, ale gdy tylko robiło mi się trochę lepiej pozbierałam się i udałam w stronę domku. Nie wiedziałam gdzie jest Justin i naprawdę nie obchodziło mnie to. Kutas. Jak mógł zrobić to swojej dziewczynie, mi…sobie? Jak? Łzy znów zaczęły cieknąć strumieniami. Miałam tak wielkie wyrzuty sumienia, że nawet nie wyobrażałam sobie jak mogę spojrzeć w oczy Harremu i Caroline. Przecież tak mocno ich kocham, naprawdę nie chciałam ich zranić. Powiedzieć im od razu? Poczekać? Jak zareagują? To będzie koniec wszystkiego? Retoryczne pytania wędrowały po mojej głowie. Niestety nikt nie mógł mi na nie odpowiedzieć w tej chwili. Byłam naprawdę zmieszana. Nie mogłam przestać myśleć o ustach Justina, tak miękkich i idealnych. KURWA KATLIN ZAMKNIJ SIĘ PIERDOLONA SUKO. Tak bardzo  nienawidziłam siebie w tamtej chwili.
- Czy możesz mi powiedzieć co to było?-  z zadumy wyrwał mnie głos Justina. Przestraszyłam się jak cholera. Nie dość, że jesteśmy w środku nocy w lesie to na dodatek toczyłam zaciętą walkę w moimi myślami. Nie byłam w wstanie go usłyszeć.
- Czy ty jesteś normalny? Zawału przez Ciebie dostałam!- zaczęłam krzyczeć. Naprawdę nie wiem jak mogłam go nie słyszeć. Gdzie są moje wyczulone zmysły, które nigdy mnie nie zawodzą? Ah, no tak. Poszły się pierdolić. Razem z mózgiem. Teraz zostałam tylko ja ze swoimi durnymi pomysłami.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Jasne, tak samo jak nie chciałeś mnie pocałować!
- Oh, nie, nie, Moja Droga. To wszystko twoja wina, ty zaczęłaś!
- Żartujesz sobie ze mnie? Ja? JA?
- Tak, ty Kochanie. Nic by się nie wydarzyło, gdybyś się na mnie rzuciła z tymi swoimi łapskami.
- Nie uda Ci się wzbudzić we mnie jeszcze większej winy. I tak czuję się jak nic nie warte gówno.
- Chodzi o to, że nie zapłaciłem?- jego słowa zszokowały mnie kompletnie. W pierwszym momencie nie wiedziałam co powiedzieć, jednak po chwili odzyskałam mój niewyparzony język.
- Jak możesz? Wiesz co? Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Jak możesz sugerować, że jestem dziwką?
- Przecież mam rację- uśmiechnął się szyderczo- Przynajmniej tak się zachowujesz, więc właściwie mam odpowiedź…- chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwałam mu strzelając z pięści prosto w jego policzek. Tego było dla mnie za wiele. On nie ma pieprzonego prawa nazywać mnie w ten sposób. Wiedziałam, że miał trochę racji, ale i tak go to nie usprawiedliwiało.
- Czy ty sobie myślisz, że możesz tak po prostu uderzać mnie w twarz kiedy tylko masz na to ochotę?- zapytał Justin ręką trzymając swój bolący policzek. Miałam nadzieję, że zostanie mu po tym wielki siniak.
- Hmm- udałam, że się zastanawiam- Myślę, że mogę, po tym jak zwyzywałeś mnie od dziwek. To było tylko ostrzeżenie.
- Teraz rozumiem. Prawda w oczy kole i dlatego musiałaś się na kimś wyżyć. Właściwie to nawet nie musisz przepraszać. Rozumiem- udał minę współczującego człowieka, a ja myślałam, że za chwilę wyjdę z siebie i stanę obok. Zamknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu. Nie mogę powiedzieć, że ochłonęłam choć trochę, ponieważ wciąż byłam wściekła, ale mogłam panować nad sobą na tyle żeby po prostu odwrócić się i bez słowa udać się w stronę moich przyjaciół, którzy zapewne nadal siedzieli przy ognisku. Szczere powiedziawszy zrobiłam się trochę głodna, ale jednocześnie wiedziałam, że wszystko co przełknę  zwrócę jeszcze szybciej niż nawet zdążę pomyśleć o wzięciu kolejnego kęsa. Nie byłabym w stanie. Nie po tym, co wydarzyło się w przeciągu tych kilku godzin. Kiedy tylko ujrzałam światło emanujące z przygasającego ogniska zaczęłam biec. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w ramionach osoby, którą szczerze kochałam. Wiedziałam, że najprawdopodobniej nie przyznam się dziś do tego co zrobiłam, ale muszę zrobić to w najbliższej przyszłości, ponieważ inaczej nie będę mogła normalnie funkcjonować.
- Katlin, Kochanie, co się stało? Co ten Kutas Ci zrobił? Tak długo Cię nie było, że już zaczynałem się martwić- powiedział Harry, kiedy tylko wpadłam w jego ramiona. Na jego słowa rozpłakałam się jeszcze bardziej, nie mogłam znieść bólu jaki odczuwałam w piersi. Nie mogłam uwierzyć, że ponownie zdradziłam osobę, która była dla mnie wszystkim. Poprzednim razem było inaczej, ktoś odurzył mnie tabletką gwałtu i mimo iż nie mogłam sobie wybaczyć tamtego zdarzenia to dzisiejszy pocałunek z Justinem był całkowicie świadomy! A może brunet miał rację nazywając mnie dziwką?
- Nie chcę o tym rozmawiać- odezwałam się zachrypniętym od płaczu głosem. Nie obchodziło mnie, że wszyscy na nas patrzą, przecież przyjaciele są na dobre i na złe, prawda? Na twarzy Caroline mogłam dostrzec złość na Justina- rzecz jasna-, co sprawiło, że miałam ochotę zakopać się pod ziemię i nigdy więcej nie pokazywać publicznie. Zdecydowanie zasługiwałam na zamknięcie z jakiejś piwnicy bez jakiegokolwiek źródła światła, czy życia. Hej, to mógłby być dobry pomysł.
- Zabiję go, przysięgam. Tyle razy powtarzałam mu, że ma być miły, nie dogryzać, ale nie, on zawsze swoje, już ja się z nim policzę- odezwała się Caroline. W normalnym wypadku byłabym jej wdzięczna, ale teraz mogłam odczuwać tylko coraz większe poczucie winy. To było nie do zniesienia, naprawdę.
- Właściwie co się między Wami stało?- zapytała Sydney.
- Nie słyszałaś, że Kat powiedziała, że nie ma ochoty teraz o tym opowiadać?- odezwał się Harry chamskim tonem, za który musiałam go skarcić.
- Nie bądź dupkiem, ona się po prostu martwi- odezwałam się. Mój głos nadal był daleki od normalności.
- Wszyscy jesteśmy zaniepokojeni- powiedział Dean- Dlaczego wasz dwójka nie może po prostu normalnie się dogadywać?
- Też chciałabym to wiedzieć- mruknęłam wtulając się jeszcze mocniej w Harrego.
- Gdzie jest Chloe?- zapytał nagle Petter. On i jego wyczucie czasu.
- Poszła gdzieś już jakiś czas temu. Mówiła, że głowa ją boli, czy coś- powiedział spokojnie Max- chyba Ci jej nie brakuje- dopowiedział po chwili.
- Pewnie, że nie – odpowiedział Petter z dziwnym, bliżej niezidentyfikowanym wyrazem twarzy.
- Przepraszam, że pytam- zwróciła się do mnie Car- Nie wiesz może w którą stronę poszedł Justin? Martwię się trochę o tego kretyna.
- To normalne, jest twoim chłopakiem- wywróciłam oczami- Nie wiem gdzie się udał, znając go wróci pewnie nad ranem i nawet nie waż się przepraszać za to. Jesteśmy przyjaciółkami.
- Wiem, wiem.
- Ja chyba pójdę się położyć- odezwałam się po upływie około 15 minut. Moje powieki zrobiły się ciężkie od płaczu i wszystkiego co wydarzyło się dzisiaj. Dodatkowo potwornie bolała mnie głowa, co jeszcze bardziej pogarszało sytuację- Dobranoc wszystkim!- odezwałam się i wstałam z kolan Harrego.
- Pójdę z Tobą- odezwał się szybko kędzierzawy.
- Zostań, naprawdę. Muszę jeszcze wziąć prysznic i te sprawy- uśmiechnęłam się blado.
- Będę na górze za pół godziny, okej?
- Jasne- powiedziałam, a ten pocałował mnie w czoło. Leniwie udałam się do góry, a kiedy miałam położyć rękę na klamce od mojego i Harrego pokoju zauważyłam Chloe.
- Widziałam Ciebie i Justina- powiedziała, a mnie kompletnie zamurowało.

***
Jeśli przeczytałeś zostaw komentarz :))


niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 10

Katlin

- Nie rozumiem- powtórzyłam po raz setny, w przeciągu kilku minut- Jak to pojechał wcześniej? Przecież przed chwilą tu był!
- Niemożliwe- Max przewrócił oczami, a ja zmroziłam go wzrokiem. Dlaczego oni robią ze mnie debila?- Wczoraj wieczorem dałem mu klucze, miał jechać rano i posprzątać- powiedział, na co ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Justin. Porządki. HAHAHAHA, nie.
- No to się zaraz przekonamy- powiedziałam wyjmując telefon z tylnej kieszeni moich szortów. Bez wahania wybrałam numer bruneta. Odebrał po czterech sygnałach.
- Co jest?- zapytał swoim codziennym tonem.
- Gdzie jesteś?
- No, a gdzie mogę być. Sprzątam ten pieprzony dom od rana!- NO CHYBA KURWA ŻARTUJESZ. Każdy w pomieszczeniu popatrzył na mnie jak na idiotkę, podczas gdy ja zakończyłam połączenie. Policzę się z nim jak się zobaczymy.
- No dobra, może coś mi się przewidziało- mruknęłam- po prostu pijmy tego szampana i zmykajmy.
Podróż mijała nam przyjemnie. Jechałam w samochodzie Harrego, co dla nikogo nie powinno być dziwne. Całą drogę myślałam o tym, dlaczego Justin okłamał swoich przyjaciół i dlaczego zrobił ze mnie debila na oczach wszystkich.
- Kochanie, jesteśmy na miejscu. Wstawaj- powiedział Harry delikatnie potrząsając moim ramieniem. Z trudem otwarłam oczy, czułam się jakoś nieswojo. Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.
- Oh, już- odpowiedziałam. Mój głos był lekko zachrypnięty, jak zawsze gdy się budziłam. Leniwie wygramoliłam się z samochodu, po czym razem z przyjaciółmi udałam się w stronę domu rodziców Maxa, gdzie już jutro miała odbyć się największa domówka ever.
***
Siedzieliśmy wszyscy przy ognisku śmiejąc się w najlepsze. Moje samopoczucie było o niebo lepsze oraz atmosfera, która ostatnimi czasy była trochę napięta została dziś całkowicie rozluźniona. Siedziałam wtulona w Harrego popijając kolejne piwo.
- Jest po 10. Za niecałe dwie godziny kończy się wasza zamiana. Jak się z tym czujecie?- zapytał Dean, pomysłodawca całej tej chorej szopki.
- Szczerze?- odezwałam się jako pierwsza- Nic się nie zmieniło. To było bez sensu nie uważacie?
- Zgadzam się z nią- dodała Car- Nadal nie rozumiem do czego to miało doprowadzić.
- Myślę, że kiedyś to ogarniesz- odezwała się Chloe.
- Czy ktoś pytał Cię o zdanie?- odezwała się moja najlepsza przyjaciółka.
- Po prostu na razie tego nie pojmujecie, ale za jakiś czas, jak wszystko się zmieni, zrozumiecie.
- O czym ty do cholery mówisz?- zapytał się Harry, jednak zamiast naszej dziwki odpowiedział Justin.
- Po prostu za dużo wypiła, jak to ona- wzruszył ramionami- Zamknij się, Chloe.
- Jak chcecie, ale przekonacie się, że mówiłam prawdę.
- Mam ochotę na spacer. Hazz- zwróciłam się do mojego chłopaka- Idziesz?
- Kochanie, nie chcę mi się- przyznał szczerze.
- No kurde, dzięki- przewróciłam oczami- Ktoś chętny? No, no widzę, że będę miała trudny wybór- dodałam z sarkazmem, kiedy nikt nie wyraził chęci- Okej, idę sama- powiedziałam i powoli zaczęłam odchodzić w stronę pobliskiego lasu.
- Uważaj na siebie!- krzyknął na mną Harry. Ah, oh, jak miło z jego strony.
- Kat, poczekaj. Idę z Tobą- powiedział Justin podbiegając do mnie.
- Możesz do mnie dołączyć, ale pod jedynym warunkiem- odezwałam się.
- Jakim?- zmarszczył brwi.
- Nie odezwiesz się ani słowem- powiedziałam, a nasi przyjaciele wybuchli śmiechem.
- Pewnie, jakbyśmy nie wracali zbyt długo to dzwońcie na policję- zażartował, po czym razem udaliśmy się w stronę lasu.
***
Szliśmy w całkowitej ciszy, żadne z nas się nie odzywało, oboje byliśmy pogrążeni we własnych myślach. Być może tylko ja, ale nie to było teraz ważne. Zastanawiałam się, co tak naprawdę miała na zamiana wnieść do naszych żyć. Wszystko podczas niej odbywało się po staremu, wyłączając fakt, że nie spędzałam tak wiele czasu z Harrym jak zazwyczaj. Nie wiem dlaczego, ale martwiły mnie również słowa Chloe. Co miała na myśli? Chyba nie chciałam tego wiedzieć. Ta dziewczyna nie była warta mojej uwagi. Próbowałam sięgnąć pamięcią do czasu, kiedy była jedną z najbliższych mi osób. Na początku- razem z Caroline, oczywiście- byłyśmy nierozłączne. Zawsze na zawsze razem. Wszystko zaczęło psuć się w połowie gimnazjum, kiedy Chloe tak po prostu zaczęła się od nas oddalać, a teraz w ostatniej klasie liceum, wyzywam ją od dziwek, ale nie bez powodu. Podczas tych niecałych pięciu lat wiele się między nami wydarzyło i uwierzcie mam pełne prawo uważać ją za osobę, którą spotyka się pod latarnią. Nie jest to historia na teraz, ale jestem pewna, że kiedyś zagłębię Was w szczegóły.
Razem z Justinem doszliśmy do mojego ulubionego jeziorka, co uświadomiło mi, że przeszliśmy naprawdę spory kawałek drogi, ponieważ to miejsce było oddalone o co najmniej pół godziny marszu od domku Maxa. Usiadłam przy pobliskim drzewie, nie dbając o to, że moje spodnie będą mokre od rosy. Brunet zrobił to samo. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w taflę jeziora, na której odbijały się gwiazdy. Byłam tu tak wiele razy, a za każdym razem odkrywam kolejny szczegół, który sprawia, że kocham to miejsce jeszcze bardziej.
- Uwielbiam tą miejscówkę- odezwałam się- Wszystko wokół sprawia, że czuję się lepiej. To miejsce jest dla mnie tak bardzo wyjątkowe. Nie sądzisz, że jest tu niesamowicie?- zapytałam się, na co brunet wzruszył ramionami- Czemu nic nie mówisz?
- Poszedłem z Tobą pod warunkiem, że nie będę się odzywać.
- Głuptasie, przecież to nie było na serio- ups, chyba coś mi się wymsknęło- To znaczy, bardziej chodziło mi o to, żebyś nie był chamem- szybko wyjaśniłam.
- Możesz powtórzyć pierwszą część?- zapytał ze śmiechem Justin. Tylko nie to.
- Mówiłam, że nie do końca to miałam na myśli.
- A wcześniej?- dążył temat.
- Nic, musiałeś się przesłyszeć.
- Nie mogę uwierzyć, że nazwałaś mnie głuptasem. To brzmi tak dziwne- brunet nie mógł powstrzymać chichotu, dlatego szturchnęłam do łokciem w żebra, na co podskoczył.
- Ma to zostać między nami, jasne?- nie chcę widzieć min naszych przyjaciół kiedy dowiedzieli by się o mojej gafie.
- Nie ma problemu, GŁUPTASIE.
- Właściwie, dlaczego dziś okłamałeś przyjaciół i zrobiłeś ze mnie idiotkę?- zapytałam nagle. Musiałam wyjaśnić z nim tą kwestię.
- O co Ci chodzi?- udawał, że nie wie, co miałam na myśli, ale iskierki, jakie pojawiły się w jego oczach mówiły coś innego.
- Nie udawaj.
- Po prostu plany trochę się zmieniły, nie mogłem pojechać wcześniej, ale przecież nic się nie stało, nikt się nie zorientował, że tak naprawdę nie było mnie tu od rana.
- Dla Ciebie wszystko jest okej, a ja kłóciłam się z nimi, że to nie możliwe, bo przecież byłeś tu tam chwilę temu! Skąd wiedziałeś co powiedzieć, gdy dzwoniłam?
- Znam Cię lepiej, niż może Ci się wydawać.
- Bullshit.
- Wcale nie- wywróciłam oczami na jego słowa- Powinienem Cię przeprosić za to.
- Masz rację.
- Przepraszam, okej?
- Spoko, nic się nie stało- uśmiechnęłam- Dlaczego zawsze nie możesz taki być?- wymsknęło mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Wtedy na diabelskim młynie zapytałaś się o to samo- zauważył trafnie.
- Nie rozumiem tego.
- Myślę, że tu nie ma nic skomplikowanego.
- W takim razie jestem tępa, bo nie potrafię tego ogarnąć.
- Chcesz, żebym Ci wyjaśnił?- zapytał na co kiwnęłam potwierdzająco głową. Po chwili zastanowienia kontynuował- Sam tego do końca nie pojmuję…
- Przecież powiedziałeś, że to łatwe!- przerwałam mu ze śmiechem.
- Bądź przez chwilę cicho i daj mi to wyjaśnić.
- Okej, okej- udałam, że zamykam usta na kluczykiem, który wyrzuciłam w krzaki. Tak bardzo dorośle.
- Przy Tobie czuję się tak jakoś inaczej. Nie wiem czemu, ale w twoim towarzystwie nie mogę kontrolować tego kim jestem. Dziwne- słowa Justina naprawdę mnie zszokowały. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, chociaż gdy się nad tym zastanowię, nie mam pojęcia czego oczekiwałam, ale hej, na pewno nie tego.
- Wow- tylko tyle udało mi się wykrztusić. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na ekran. Było kilka chwil po 23.- Myślę, że powinniśmy wracać. Mogą się o nas martwić.
- Ja uważam, że są na to zbyt pijani.
- Obawiam się, że możesz mieć rację- uśmiechnęłam się szczerze. Czułam się naprawdę dobrze w jego towarzystwie.
- W takim razie możemy posiedzieć tu jeszcze trochę, przecież jest tu tak pięknie- podczas wypowiadania drugiej części zdania zaczął naśladować mój ton.
- Ej, to nie jest śmieszne!- oburzyłam się- Wystarczy, że spojrzysz w bok i już widzisz, że mam rację.
- Ależ oczywiście- w jego głosie można było wyczuć ironię. Czyżbyśmy wracali do normalności?
- Nie wiem, co Car w Tobie widzi, naprawdę.
- Chciałaś powiedzieć „nie wiem, co w Tobie widzę”?- zapytał z głupim uśmiechem.
- Twoje ego, w porównaniu z inteligencją jest zbyt duże, jak Boga kocham- powiedziałam, na co chłopak wybuchł śmiechem.
- Ty nie chodzisz do kościoła.
- Uhg, po prostu się zamknij. Wiesz, że mówiłam w przenośni- powiedziałam, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Ziemia była wilgotna, a powietrze nie było najcieplejsze o tej porze, więc chyba miało prawo być mi zimno, prawda? Ku mojemu zdziwieniu Justin zareagował natychmiast. Szybko ściągnął swoją bluzę, po czym podał mi ją.
- Nie chcę jej- odezwałam się- Teraz ty będziesz marznąć.
- Nie marudź tylko zakładaj. Chcesz, żebym Ci pomógł?- zabawnie poruszył brwiami.
- Nie, dzięki- powiedziałam wywracając oczami. Wzięłam od chłopaka bluzę, po czym szybko przeciągnęłam ją przez moje ciało. Była o dużo za duża i sięgała mi do połowy ud, ale nie przeszkadzało mi to. Dodatkowo pachniała tak pięknie. Nie mogłam stwierdzić czym dokładnie, ale już wtedy wiedziałam, że będzie to jeden z moich ulubionych zapachów.
- Założę się, że teraz myślisz o tym, jak zabójczo ta bluza pachnie- odezwał się Justin. Chyba jednak znał mnie całkiem dobrze.
- Wcale nie- oburzyłam się.
- Przecież wiem, że kłamiesz- odezwał się- A teraz musisz mnie przytulić, bo jak się przeziębię to nie będzie miło- powiedział z dzikim uśmiechem. Z drugiej strony mógł mieć rację, a nie chciałam, żeby był chory czy coś. Car by mnie zabiła.

- Chodź tu- uśmiechnęłam się i otworzyłam moje ramiona. Chłopak bez wahania przybliżył się do mnie, ale w tym jednym pieprzonym momencie stało się coś totalnie dziwnego. Nasze oczy się spotkały. Jego piękne miodowe tęczówki, które nawet w kompletnej ciemności świeciły jak dwa ogniki kontra moje … To było coś niesamowitego. Mimowolnie zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Milimetr, potem kolejny i następny. Niemal stykaliśmy się nosami, kiedy Justin zmniejszył odległość między nami do zera. Wiem, że nie powinnam tego robić. Wiem, że będę tego żałować, ale jedyne o czym jestem teraz w stanie myśleć to jego miękkich ustach, idealnie wpasowujących się w moje. Pieprzyć konsekwencje.

***
Jeśli przeczytałeś zostaw komentarz :))

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 9

Katlin

Siedziałam w jednym z górnych rzędów zajadając nachosy i oglądając jakiś denny film, na który zabrał mnie Justin. TAK, MAMA ZMUSIŁA MNIE BYM Z NIM POSZŁA. ONA NAWET MI GROZIŁA. Nie miałam wyjścia, musiałam iść. Dodatkowo ten seans był tak słaby, że aż mnie mdliło. Nie wiem dlaczego brunetowi tak bardzo się podobał. Latają sobie z maczetami i siekierami, zabijają ludzi, a potem uciekają psom. Oto fabuła. Uhg, mam dość.
***
Gdy tylko seans dobiegł końca jak najszybciej udałam się do wyjścia. Właściwie to nawet zaczęłam biec, żeby tylko uciec Justinowi. Jak na razie nie zamieniłam z nim ani pół słowa i bardzo chciałabym żeby tak zostało. No, ale moje szczęście…
- Katlin, czekaj!- zawołał Justin po chwili mnie doganiając. Nie zareagowałam na jego słowa, dlatego złapał mnie za ramię i obrócił tak, że stałam z nim twarzą w twarz- Nie słyszysz co do Ciebie mówię?
- Słyszę, ale nie mam zamiaru tracić czas na kogoś takiego jak ty- wypaliłam. Ten dzieciak tak cholernie działał mi na nerwy.
- I tak muszę odwieźć Cię do domu. Obiecałem twojej mamie- uśmiechnął się bezczelnie i przeczesał ręką włosy- Nie chcę się z Tobą kłócić.. – zaczął, ale mu przerwałam.
- Ja chcę żebyś dał mi wreszcie święty spokój. Plotki, które rozpowiadasz, to kogo grasz, po prostu sobie odpuść.
- Nie będziemy rozmawiać tutaj- powiedział spokojnie- Chodź do samochodu.
- Masz coś do ukrycia?
- Czyli chcesz bym zaczął mówić głośno?- powiedział głosem wyższym o kilkanaście tonów. Ludzie, którzy nas mijali gapili się na nas jak na jakiś okaz  w muzeum. Ah, no tak. Stoimy w wyjściu od kina.
- Po prostu się zamknij- jęknęłam. Miałam cholernie dosyć tej całej szopki. Chciałam po prostu być w domu. Czy to tak wiele?
- Właśnie, że nie. Myślisz, że nie wiem o to Tobie nic, a prawda jest taka, że znam Cię lepiej niż ty sama- zaśmiałam mu się prosto w twarz. Chce walki? A proszę bardzo.
- Ciekawe, mów dalej. Wiesz- popukałam się palcem wskazującym po policzku- słyszałam o Tobie wiele różnych rzeczy. Myślę, że mogłyby się zainteresować.
- O czym mówisz?- wydawał się być zmieszany. Pjona, Kat!
- Oh, na przykład o tym, że widziałam Cię z Rebeccą, nie raz, nie dwa. Chciałam Ci przypomnieć, że masz dziewczynę, która jest moją najlepszą przyjaciółką i wystarczy tylko jeden…
- Czy ty mnie szantażujesz? A może ja mam Ci przypomnieć o tym jak przelizałaś się na ostatniej imprezie z pierwszym lepszym gościem na oczach twojego chłopaka? Z pewnością możesz mi prawić kazania- słowa wypływały z jego ust niczym jad, który tak bardzo ranił moje serce. Tamta noc, cóż, wiele jest tu do wytłumaczenia, ale Justin nie miał prawa wyciągać tego tu i teraz! Ludzie, którzy akurat koło nas przechodzili patrzyli na mnie z obrzydzeniem. Nie dziwę im się, sama siebie za to nienawidziłam, ale to nie zmienia faktu, że nie on powinien dawać mi rozgrzeszenie.
- Po prostu odejdź, wygrałeś. Bądź z Siebie dumny- powiedziałam najspokojniej jak umiałam. Wbrew pozorom jego słowa sprawiły mi ból i oczy momentalnie zaszły łzami.
- Ja zawsze jestem górą- powiedział z satysfakcją wymalowaną na twarzy- Niestety muszę jeszcze odwieźć Cię do domu. Chodź za mną- powiedział i ruszył na przód. Nie ruszyłam się z miejsca. Kutas nie będzie mi rozkazywał do cholery!- Jak za chwilę nie ruszysz tej swojej tłustej dupy to przysięgam, pożałujesz- zacisną szczękę, a ja nie wytrzymałam i najzwyczajniej w świecie rozpłakałam się. Jego uwaga odnośnie mojej figury zabrzmiała jak najbardziej serio i wiem, że dokładnie to miał na myśli. Nie była to błaha uwaga Maxa, czy kogokolwiek innego, to było wypowiedziane z jadem i agresją. Od zawsze miałam małe problemy z odżywianiem, a każda taka uwaga sprowadzała mnie coraz bardziej na dno.- A ty czego znowu ryczysz?- jego ton nie był ani trochę łagodny, jednak po chwili dodał-  Wiesz co? Po prostu chodź. Mam już Cię dość.
Tym razem poszłam za Justinem. Nie chciałam zostać ponownie upokorzona. Można powiedzieć, że moja skorupka twardości i pewności siebie, którą zawsze przybierałam w obecności innych przy nim po prostu pękała. Byłam wrażliwa na jego słowa i bardzo nie lubiłam w sobie tej wady.
***
Jechaliśmy ulicami Jacksonville w całkowitej ciszy. Justin nie włączył nawet radia. Nie miałam mu tego za złe, a ani nic.
- Jak podobał Ci się bukiet?- zapytał nagle brunet.
- To od Ciebie?- zapytałam zdziwiona. Tamtego wieczoru, gdy ujrzałam ten drobny upominek, po chwili krótkiego uniesienia zignorowałam to.. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to mogłyby być Justin.
- No, a kto inny- przewrócił oczami.
- Nie wiem- odezwałam się niemalże szeptem. Nie dość, że byłam zmęczona, to jeszcze upokorzona ciągłą dogryzającą gadką bruneta. Mimo, iż święta też nie byłam, w tym akurat momencie moim jedynym marzeniem było pójście spać.
- Dojechaliśmy- oznajmił Justin chwilę po naszej  bardzo krótkiej wymianie zdań.
- Dziękuję za podwózkę- powiedziałam i wygramoliłam się z samochodu. Zdobyłam się nawet na pomachanie mu w geście pożegnania. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, od razu zostałam zaatakowana przez mamę setką pytań.
- Co to mało znaczyć kochanie? Jak to nie chcesz iść do kina z tak miłym i uczynnych chłopakiem? O co chodzi z Harrym? Czy to prawda? Justin jest wspaniały! Musimy zaprosić go kiedyś na kolację, twój ojciec z chęcią go pozna- gadała, gadała i gadała, a ja po prostu w milczeniu słuchałam. Gdy już skończyła udałam się do pokoju, gdzie w rogu leżały torby z nowo zakupionymi ubraniami. Wśród nich była ‘sukienka idealna’. Mój tok myślenia jest naprawdę dziecinny, ale gdy tak przymierzałam ją w przymierzalni to wyobraziłam sobie, że jestem księżniczką. Tak, mam 17 lat. Z zamyślenia wyrwał mnie telefon. Odebrałam bez patrzenia kto dzwoni.
- Siema, laska!- odezwał się wesoły głos mojej najlepszej przyjaciółki- Harry mówił Ci już o wyjeździe na weekend?- zapytała nie kryjąc entuzjazmu.
- Eee, a powinien?- zapytałam zdezorientowana.
- Huh- jęknęła- W piątek po szkole jedziemy na trzy dni nad jezioro. Do jednego z tych domków Maxa, przy okazji w sobotę urządzimy imprezę na zakończenie lata!
- Czemu jak zwykle dowiaduję się ostatnia?- postanowiłam ponarzekać.
- Dowiadujesz się czwarta, dla twojej wiadomości- mogę przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami- Awww, jak się cieszę, że jedziesz!- pisnęła
- Przecież ja nic jeszcze nie powiedziałam..
- Uważasz, że jestem głupia czy głupia? Każdy w tym mieście wie, że nie przegapiłabyś takiej imprezy!- niestety miała rację. Za nic nie przepuściłabym takiej okazji.
***
Cały tydzień zlecał bardzo szybko. Może była to radość wywołana wyjazdem, a może to, że ta chora zamiana skończy się już dziś wieczorem, ale miałam tak dobry humor, że nic nie było mi go w stanie zepsuć. Nawet moja mama, która na okrągło potarzała, że Justin jest ideałem, chodzącą perfekcją. Co do bruneta… przez cały tydzień było w miarę spokojnie, to znaczy musiał oczywiście odwalić kilka scen na pół szkoły o tym, że jestem jego dziewczyną, ale pomijając te szczegóły nie było tak źle. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Szybko wstałam z łóżka i zbiegłam po schodach na dół. W drzwiach ujrzałam uśmiechniętego Justina. Proszę, tylko nie to.
- Cześć Słońce- powiedział wesoło.
- Nie mów tak do mnie!- oburzyłam się.
- Kocham, gdy się tak złościsz- zagruchał. Czy on się czegoś naćpał?- Ale do rzeczy, nie dlatego tu przyszedłem. Może zaprosisz mnie do środka?
- Chyba śnisz, nie powinieneś przypadkiem szykować się do wyjazdu?
-  Nie jestem babą, biorę co potrzebuję i jestem gotowy, a nie takie „oh może to wziąć, ah, a może nie”- co za Cham! Mówiąc to zaczął naśladować mój ton. Był w tym kurewsko dobry. Cholerka.
- Ej!- oburzyłam się- A tak naprawdę to po co przyszedłeś?
- Najpierw mnie wpuść, albo właściwie to sam wejdę- powiedział, po czym minął mnie w drzwiach i udał się w stronę salonu, gdzie usiadł na kanapie.
- Może jeszcze nogi na stolik założysz?- zapytałam z sarkazmem.
- Nie, dzięki- zmarszczył czoło- Chociaż w sumie..
- Nie, nie, nie!- krzyknęłam. Czemu ten brunet zawsze musi wyprowadzać mnie z równowagi?- Po prostu powiedz po co przyszedłeś. Nie grajmy już w tą chorą grę.
- Ah, no tak- udał, że się zastanawia- Pamiętasz jak wtedy po imprezie powiedziałem Ci, że to będą twoje najlepsze dwa tygodnie?- zapytał. Co dziwne wyglądał całkiem poważnie gdy to mówił. Wróciłam pamięcią do tamtej chwili.
- Tak, a ja wtedy powiedziałam, że nie będą- uśmiechnęłam się- I się nie myliłam.
- Może i nie wszystko wyszło tak jak zaplanowałem, ale mamy jeszcze przed sobą całą noc, nie wiadomo co się wydarzy- uśmiechnął się zalotnie.
- Chcesz żebym Ci powiedziała?- kiwnął potwierdzająco głową- Okej. Rzecz, której jestem pewna w stu procentach to to, że przez ten weekend nawet się do Ciebie nie zbliżę.
- Nigdy nie mów nigdy, Kochanie.
- Wstań i wyjdź- odezwałam się głosem wypranym z emocji. Tak bardzo go nie lubiłam. Justin przewrócił oczami, ale posłusznie wykonał moje polecenie. To znaczy, jego część.
- Myślę, że nie ma sensu jechać pod dom Maxa osobno, kiedy za chwilę ma być zbiórka. Powiemy, że spotkaliśmy się po drodze, albo, że twoja mama poprosiła mnie, żebym Cię odwiózł- nie chciałam tego mówić, ale chyba miał rację. Nie było najmniejszego sensu jechać dwoma samochodami, z tego samego miejsca o tym samym czasie. Zgodziłam się na jego propozycję, ale tylko z tego względu, że.. zresztą nie ważne. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu Justin zniósł moje rzeczy z góry bez jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. Było to bardzo miłe zachowanie, szczególnie jeśli chodzi o bruneta. Kiedy zajechaliśmy pod posiadłość naszego wspólnego przyjaciela nie było jeszcze nikogo. Szybko wysiadłam z samochodu i bez pukania weszłam do domu Maxa i Sydney, która również miała z nami jechać.
- Jeeeestem!- krzyknęłam w progu. Wparowałam do kuchni, po czym wyciągnęłam z lodówki sok pomarańczowy, który zaczęłam pić z gwinta. W wakacje byłam częstym bywalcem w tym mieszkaniu między innymi dlatego, że najlepszym przyjacielem Harrego jest właśnie Max. Zachowują się jak bracia i na dodatek znają się od przedszkola- a ja, jako dziewczyna Hazzy- miałam pełne prawo czuć się tutaj jak najbardziej swobodnie.
- Kogo my tu mamy, naszą małą, niegrzeczną Kat- odezwał się mój przyjaciel, kiedy tylko mnie zobaczył.
- Wszystko tylko nie mała!- oburzyłam się. Okej, był ode mnie wyższy o te 15 centymetrów, ale to jego czyniło wielkim. Sama mierzyłam 170 cm, co jak na dziewczynę jest całkiem dobrym wynikiem.
- Oj, wiesz, że Cię kocham- poczochrał mnie po włosach- Nie wiesz gdzie są wszyscy?- odezwał się w momencie, kiedy reszta naszych przyjaciół weszła radośnie do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
- Nie wiem jak wy, ale ja planuję uczcić ten weekend już teraz- odezwał się Dean wyciągając butelkę szampana.
- Kierujesz- przypomniała mu Chloe, która o dziwo nie wyglądała jak dziwka, którą w rzeczywistości była.
- Nie dziś- uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jak to?- zapytałam zdezorientowana. Z tego co wcześniej ustaliliśmy prowadzić samochody mieli Caroline, Hazz, Max i Dean. Widzę, że mała zmiana planów.
- Zamieniłem się z Petterem- odpowiedział szybko, po czym zaczął majstrować przy szampanie, który w końcu wybuchł. W tym momencie zorientowałam się, że kogoś brakuje.

- Gdzie jest Justin?- zapytałam zdezorientowana. W odpowiedzi każdy popatrzył na mnie jak na idiotkę. Co się do cholery dzieje?

***
Jeśli przeczytałeś zostaw komentarz :))

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 8

Katlin

- Kochanie, jak za chwilę nie wstaniesz to naprawdę się spóźnisz!- zawołała moja rodzicielka po raz setny tego ranka.
- Mamo, proszę, jeszcze tylko pięć minut- odezwałam się na tyle głośno by mogła mnie usłyszeć.
- Nie ma mowy, jeżeli w tej minucie nie wstaniesz zabiorę Ci kartę!- krzyknęła naprawdę zdenerwowanym głosem. Chyba musiałam już wstawać.
- Okej, okej- wymruczałam i bardzo powoli zwlokłam się z łóżka. Leniwie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic. Postanowiłam odpuścić sobie dziś makijaż, bo byłam naprawdę nieprzytomna i jedyne na co miałam ochotę to spędzić cały dzień w łóżku. No, ale hej, to życie, a nie marzenia.
- Nie obraź się Księżniczko, ale nie wyglądasz najlepiej- powiedział tata mijając mnie w korytarzu, kiedy opuszczałam nasz dom.
- Czego oczekujesz ode mnie po praktycznie nie przespanej nocy?- zapytałam retorycznie, na co tylko puścił mi oczko i już go nie było.
- Będę koło trzeciej!- krzyknęłam do mamy wychodząc z domu. Cwaniurka miała jeszcze jeden dzień wolnego. Bardzo niechętnie wsiadłam do mojego mercedesa i ruszyłam w drogę do szkoły. Kiedy tylko wysiadłam z samochodu zostałam zaatakowana przez Maxa, Revenę i Pettera. Muszę przyznać, że na ich widok uśmiech mimowolnie zagościł na mojej twarzy.
- Co tam Misiaczki?- zapytałam przytulając każdego z nich- Nawet nie wiecie jak się za Wami stęskniłam! Kiedy idziemy oblać mój powrót?
- A ta tylko o jednym- Max wywrócił oczami.
- Caroline!- krzyknęłam biegnąc w stronę mojej najlepszej przyjaciółki, która nieświadoma mojej obecności jak gdyby nigdy nic wysiadała ze swojego BMV. Kiedy tylko mnie zobaczyła uśmiechnęła się od ucha do ucha i rozwarła ramiona, abym po chwili mogła w nie wpaść.
- Tęskniłam za Tobą!- powiedziałyśmy jednocześnie, a po chwili wybuchłyśmy śmiechem.
- Musimy porozmawiać- odezwała się blondynka gdy tylko się uspokoiłyśmy. Miała naprawdę poważny wyraz twarzy, więc od razu wywnioskowałam, że musiało stać się coś złego- Chodźmy- powiedziała po czym pociągnęła mnie za rękę. Zaszłyśmy do miejsca, gdzie nikt nie mógł nas usłyszeć. Po chwili moja najlepsza przyjaciółka zaczęła mówić- Chodzi o tą zamianę. Podczas twojej nieobecności..- przerwałam jej.
- Zacznij wreszcie mówić konkrety!
- Spokojnie- uśmiechnęła się blado- Po prostu ta zamiana zrobiła się bardziej skomplikowana.
- Rozwiń to- odezwałam się chłodnym tonem, a moje serce łamało się na tysiące małych kawałków. Moja najlepsza przyjaciółka i mój chłopak. To się nie dzieje naprawdę. Nie może.
- Justin wyrozpowiadał o tym ludziom w szkole i teraz każdy myśli, że to jest prawda, a raczej, że ty z nim jesteś, a ja z Harrym tylko po to, żeby się zemścić na Was. To nie ma sensu. Gdzie się podział mój chłopak?- jęknęła rozpaczliwie.
- Czekaj, czyli ty i Harry? Nic między Wami nie zaszło?
- Oczywiście, że nie! Jak mogłaś tak pomyśleć!- ulżyło mi. Cholernie. Naprawdę myślałam, że Car chce mi powiedzieć o…. Nawet w myślach nie umiem tego wypowiedzieć.
- Nie wiem- uśmiechnęłam się- Wracając do Justina, pogadam z nim jak tylko go zobaczę. Przecież to był zakład, zamiana, głupia rzecz zrobiona po pijaku. Naprawdę go nie rozumiem.
- W tym rzecz, że ja też. Boję się o niego. Obawiam się, że zerwie ze mną przez, przez.. Ciebie- powiedziała na jednym wydechu- Zawsze byłaś dużo ładniej….- przerwałam jej.
- Nawet tak nie myśl! Jak możesz? Nigdy bym Ci tego nie zrobiła! Jestem twoją przyjaciółką!- przytuliłam ją- Mam Harrego, a ty masz Justina, cokolwiek w nim widzisz.
- Masz rację, ale po prostu zachowuje się jakby to była część jakiejś pieprzonej gry- przytuliłam moją przyjaciółkę ponownie, po czym razem wróciłyśmy do naszych przyjaciół, którzy tym razem byli w komplecie. Posłałam Justinowi spojrzenie pełne jadu, na co jedynie uśmiechnął się łobuzersko. Gdy tylko ujrzałam Harrego w moim sercu zagościło ciepło. Wyglądał perfekcyjnie. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się słodko co od razu odwzajemniłam. Zmierzałam w jego kierunku, ale niestety ktoś brutalnie pociągnął mnie za ramię i przyciągnął do siebie.
- Jesteśmy razem, nie pamiętasz?- szepnął mi do ucha Justin. Ugh, jak ja go nie lubię.
- Nie- odsunęłam się od niego- Po prostu skończmy tą szopkę. Tu i teraz!- powiedziałam stanowczo.
- Nie możecie- odezwał się Dean, nasz KOCHANY pomysłodawca.
- Wiesz co?- zwróciłam się do niego- Mam Cię już dosyć, co ty robisz, dlaczego to wymyśliłeś? Jesteś najgorszym dupkiem na świecie!- krzyknęłam po czym szybkim krokiem udałam się w stronę szkoły. Ugh. Usłyszałam za sobą wołanie, ale ignorowałam je dopóki nie zorientowałam się, że tą osobą jest Harry.
- Kat, nareszcie wróciłaś- przytulił mnie mocno. Tego właśnie potrzebowałam- Stęskniłem się za Tobą- szepnął mi do ucha, po czym pocałował mnie w czoło. Tak mocno go kocham.
- Ja za tobą też- powiedziałam- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo- wtuliłam się  niego- Rzućmy to, pieprzmy ten zakład, tą zamianę, nic mnie to nie obchodzi.
- Widzisz to nie jest takie proste- odezwał się z zakłopotaniem.
- Ty też?- jęknęłam.
- Chodzi o to, że ten mały kutas rozpowiedział to całej szkole, że jesteście razem i, że ja z Car chcemy się jakoś zemścić. Uhg, on jest taki głupi…
- Pogadam z nim, to się skończy, jeszcze dziś. Obiecuję..
- Nawet jeśli nie dziś, to za tydzień na pewno- uśmiechnął się uroczo- Chodź, odprowadzę Cię pod klasę- złączyliśmy nasze palce, a ja od razu poczułam się lepiej. Ta dziwna siła dawała mi nadzieję, odwagę, że ten tydzień skończy się tak szybko jak równie prędko się zaczął. Na moje nieszczęście pierwszą lekcję miałam razem z Justinem, ale dzięki Bogu siedzieliśmy w zupełnie innych końcach sali. Dziwne było to, że jako iż nie lubiłam go, to miałam z nim całe cztery godziny dziennie, a z osobami, które kochałam takimi jak Car czy Harry po jednej, czy dwóch. To zdecydowanie niesprawiedliwe. Lekcje- na moje ogromne szczęście- minęły całkiem szybko, Justin nie odezwał się do mnie ani słowem, jedynie posyłał mi jakieś dziwne spojrzenia, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. W czasie lekcji mama przysłała mi sms, że po południu zabiera mnie do salonu piękności i na zakupy. Bardzo się z tego powodu ucieszyłam, ponieważ wiedziałam, że jak wróci do pracy to wszystko wróci do normy i cała bajka pryśnie. Ugh, naprawdę nie chciałam tego, ale co mogę na to poradzić? Kto na tym świecie może sprawić, że będzie idealnie? Dobrze myślicie, nikt. Szybko pożegnałam się z Car i Harrym, po czym oddaliłam się w stronę samochodu. Z resztą naszej paczki nie zamieniłam dziś praktycznie ani słowa, chyba byli na mnie trochę źli za to, że tak najechałam rano na Deana, ale należało mu się.
- Jestem Mamusiu!- krzyknęłam przekraczając próg domu.
- W kuchni- odezwała się, a ja podążyłam we wskazanym przez nią kierunku. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenie uprzednio wspomnianego przez moją rodzicielkę szczęka opadła mi ku dołowi. Mama w kuchni. Przy garach. Gotująca obiad.
- Zaskoczona?- odezwała się z uśmiechem.
- Cóż- podrapałam się po głowie, niczym małpy, które udają, że myślą- Tak, nie spodziewałam się Ciebie tutaj. Myślałam, że zjemy coś na mieście lub, że zamówisz katering.
- Postanowiłam zrobić coś dla domu, tym bardziej, że od jutra muszę wrócić do pracy- skrzywiła się nieznacznie- Umyj ręce i siadaj do stołu. Zrobiłam twoje ulubione danie- powiedziała, a ja pośpiesznie wykonałam jej polecenie. Nie mogłam się doczekać by znów poczuć smak dzieciństwa- smak naleśników z warzywami jako mojej ukochanej potrawy, którą mam zrobiła ostatnio kilka lat temu. Skonsumowałyśmy obiad w ciszy, która żadnej z nas nie przeszkadzała.
- O której wróci tata?- zapytałam nagle.
- Późno, jakieś problemy w sądzie. Nie było go przez tydzień i już nie dają sobie rady- spojrzała na mnie wyrozumiale. Ona jak nikt inny rozumiała sytuację mojego ojca, ponieważ sama była szefową bardzo popularnego magazynu o modzie i bez niej wszystko się waliło. W ogólnie nie wiem jak poradzili sobie bez niej przez te kilka dni- Kochanie, musimy się pośpieszyć, umówiłam nas na siedemnastą i jeśli chcemy być punktualnie musimy się zbierać.
- Pewnie, skoczę tylko na górę trochę się odświeżyć. Za pięć minut będę na dole- jak powiedziałam tak zrobiłam. Chwilę potem jechałyśmy z mamą w stronę jednego z naszych ulubionych salonów piękności. Zabiegi kosmetyczne jakim się poddałyśmy były bardzo przyjemne i zdecydowanie dobrze mi zrobiły.
- Naprawdę wyładniałaś Katlin- powiedziała jedna z koleżanek mamy, które tam pracowały- Pamiętam jak byłaś taka mała i biegałaś koło mamy. Piękna rodzina z Was.
- Karen- odezwała się moja rodzicielka- musimy już iść. Obiecałam jeszcze Małej zakupy- uśmiechnęła się ciepło, po czym opuściłyśmy salon udając się w stronę galerii handlowej, która znajdowała się nieopodal. Postanowiłyśmy iść tam pieszo, gdyż nawet nie opłacało nam się jechać samochodem.
- Mamo, od kiedy mówisz do mnie „Mała” ? Ile ja mam lat, siedem?- oburzyłam się.
- Dobrze wiesz, że zawsze będziesz moim małym dzieciątkiem, nie ważne czy będziesz miała dwadzieścia, czterdzieści czy sześćdziesiąt lat- powiedziała na co ją przytuliłam.
- Naprawdę Cię kocham- powiedziałam.
- Jestem z Ciebie dumna. Wychowaliśmy z tatą tak wspaniałą i dobrą osobę- zaczęła, ale jej przerwałam. Na pewno nie należałam do osób, o jakich wspominała mama chwilę temu.
- Tyle cukru!- uśmiechnęłam się.
***
- Mamo ta sukienka jest idealna- powiedziałam okręcając się wokół własnej osi.
- Masz rację, bierzemy ją- odezwała się- Świetnie na Tobie leży.
- Aaaa, dziękuję!- byłam cała w skowronkach. Czas, który właśnie spędzałam z mamą był najlepszy w przeciągu ostatnich dni.
***
- Mamo, padam, proszę chodźmy już do domu, jestem wykończona!- odezwałam się ledwo idąc. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa już od dłuższego czasu, a mimo to mama ciągle zaciągała mnie do coraz to nowych sklepów. Kupiłyśmy dziś tak dużo, że spokojnie wystarczyłoby nam na co najmniej rok.
- Zobacz Justin tu jest- zawołała nagle moja mama z dzikiem błyskiem w oku. Spojrzałam w miejsce na jakie patrzyła i rzeczywiście był tam ciemny blondyn z kapturem na głowie i okularach na nosie. Modliłam się, żeby nas nie zauważył i zapewne tak by się stało, gdyby nie moja mama, która zaczęła krzyczeć- Justin! Justin!- Ten natychmiast spojrzał w naszym kierunku i uśmiechnął się szeroko.
- Witam moje piękne panie- odezwał się, po czym pocałował moją mamę w rękę. Pieprzony dżentelmen.- pomóc w czymś?
- Właściwie to wybierałyśmy się już do domu, więc nie- warknęłam.
- Kochanie, nie bądź niemiła dla Justina!- skarciła mnie mama- Nie tak Cię wychowałam.
- Pewnie- mruknęłam.
- Mówiłaś coś?- zapytała, ale na szczęście brunet jej przerwał.
- Jeżeli i tak wybieracie się do domu, to może mógłbym zabrać pani córkę do kina?
- Tak mi przykro, ale niestety nie mogę z Tobą iść- uśmiechnęłam się najbardziej fałszywie jak tylko potrafiłam.
- Właściwie to bardzo dobry pomysł- odezwała się mama. CZY ONA SOBIE ZE MNIE DO CHOLERY ŻARTUJE?
- Mamusiu, jestem naprawdę zmęczona chcę wrócić do domu, razem z Tobą- musiałam być miła jeśli chciałam coś wskórać.
- Kino jest idealnym miejsce do odpoczynku- odezwał się Justin. ZABIJE TEGO DRANIA PRZYSIĘGAM, NIECH TYLKO GO DORWĘ.
- Ten chłopiec ma rację- odezwała się moja rodzicielka uśmiechając się ciepło, spojrzała na zegarek po czym dodała- nie jest jeszcze bardzo późno, nie widzę przeszkód.
- Wspaniale- odezwał się brunet. CZY ONI PRZYPDAKIEM NIE ZAPOMNIELI O MOJEJ OBCENOŚCI!?
- Ekhem, chyba moje zdanie też się tu liczy- odezwałam się powoli tracąc cierpliwość- Nie mam ochoty iść teraz do kina i tego nie zrobię- wysyczałam.
- Ależ zrobisz. Taki miły chłopiec zaprasza Cię na randkę, nie masz prawa mu odmówić. Powtórzę po raz kolejny, nie tak Cię wychowałam.
- Świetnie, po prostu świetnie- uśmiechnęłam się- Oczywiście, że z nim pójdę. Co z tego, że mnie upokorzył, nazwał dziwką, co z tego, pójdę z nim, bo jest takim grzecznym i dobrze wychowanym chłopcem- z każdym słowem wydobywającym się z moich ust na twarzy moje mamy malował się szok.
- To prawda?- zwróciła się do Justina.
- Oczywiście, że nie- zaprzeczył- Nie myl mnie ze swoim byłym chłopakiem.
- O kim mówisz?- zapytała moja rodzicielka wyraźnie zaciekawiona. Nie wytrzymałam.
- NIKIM MAMO, UWIERZYSZ W TĄ JEGO BAJECZKĘ?
- Mam na myśli Harrego Stylesa. Największego łamacza serc- powiedział Justin zupełnie mnie ignorując.
- Zawsze wiedziałam, że nie jest odpowiedni dla mojego Słoneczka. Kochanie- idziesz z Justinem do kina, nie ma dyskusji. Wyleczymy Cię ze złamanego serca- wydawała się być naprawdę przejęta. Nie mogłam uwierzyć, że uwierzyła w te wyssane z palca brednie.
- Pozwoli najpierw Pani, że zaniosę torby z zakupami, muszą być ciężkie.

- Oczywiście, Kochanie.- podała mu torby, a ten posłał jej uśmiech za tysiąc dolarów. Proszę niech to okaże się koszmarem, z którego za chwilę się obudzę. Uszypniecie mnie, dobrze? Na raz, dwa, trzy! No dalej szczypcie! Ała, dobra, uspokójcie się. To jednak pieprzona rzeczywistość.

***
Jeśli przeczytałeś zostaw komentarz :))